Nieodpowiedzialni rodzice wobec nieobowiązkowej edukacji
Ostatnio otrzymałem od pewnej osoby zarzut wobec zniesienia przymusu szkolnego. Brzmi on mniej więcej tak: „Niektórzy rodzice są nieodpowiedzialni. Jeśliby znieść obowiązek szkolny, to tacy rodzice by posyłali swoje dzieci do pracy zamiast do szkoły, mimo kasy i mimo chęci dziecka. W niektórych miejscowościach ten proceder powtarza się przez pokolenia”. Czy warto pozostawić przymus dla małej grupki nieodpowiedzialnych rodziców? Przeanalizujmy ten argument.
W zarzucie została postawiona teza, że „niektórzy rodzice są nieodpowiedzialni”. Trudno jest mi określić, co ma oznaczać w tym kontekście „nieodpowiedzialność”. Myślę, że hołdownikom tego argumentu najczęściej chodzi o to, że dziecko posłane do pracy traci po pierwsze dzieciństwo, a po drugie możliwość nauki. Wszak wielu konstatuje, że człowiek najwięcej wiedzy wchłania od najmłodszych lat, a posłanie go do pracy, zatraca u niego tę możliwość. Jednakowoż ów konstrukt, jakoby niektórzy rodzice mieli posyłać swe dzieci do pracy, jest chybiony. Jakiż bowiem pracodawca miałby przyjąć 10-latka do przenoszenia cegieł? Można zauważyć, że dziecko do etatowej pracy fizycznej zaczyna się nadawać od wieku ok. 16 lat, ale wtedy już trudno go nazwać dzieckiem.
Praca jednak nie musi być tylko wykonywana na etacie. Zgadzam się, że rzeczeni nieodpowiedzialni rodzice mogliby zabierać swe dzieci na ciężkie roboty np. na polu… I tak się nawet dzieje! Pokolenie moich rodziców bądź osób nieco starszych w większości pomagało swoim rodzicom w pocie czoła w różnych fizycznych pracach po szkole wyzbywszy się czasu wolnego. Plusem takiej harówki jest posiadanie fachu w rękach. Praca fizyczna w młodym wieku jak najbardziej uczy.
Osobiście uważam, że przymus ze strony rodzica szkodzi dziecku, ale kimże jestem, abym władzę rodzicielską im zabierał? Jako SUSSEN nie zajmujemy się władzą rodzicielską, więc po naszych reformach, pozostanie ona bez zmian. I nie ma znaczenia, która opcja jest najbardziej optymalna dla dziecka: praca na polu, szkolna harówka czy coś pomiędzy. Po jednym pokoleniu okaże się, które dzieci są najszczęśliwsze, które najwięcej zarabiają, a które ledwo wiążą koniec z końcem lub które mają ochotę się powiesić.
Na tym polega wolność. Jedni rodzice źle przystosują dzieci do życia, inni dobrze. Te poszkodowane dzieci już będą wiedziały, jak nie wychowywać swoich dzieci, a te zwycięskie dzieci będą wiedziały, jaki sposób wychowania powielać dalej. Te rody, które dobrze wychowywały dzieci będą prosperowały i rozrastały się, a te rody, które źle wychowują dzieci wymrą bez potomstwa. Skoro według autora zarzutu „w niektórych miejscowościach ten proceder powtarza się przez pokolenia”, to oznacza chyba, że taki sposób wychowania okazał się dobry, czyż nie?
Jednakże najważniejszy argument za całkowitym zniesieniem przymusu szkolnego w tym kontekście brzmi następująco. Dlaczego mielibyśmy patologicznymi przypadkami nieodpowiedzialnych rodziców obarczać brak obowiązku szkolnego? Przecież jedynym winowajcą może być zła konstrukcja kodeksu rodzinnego i opiekuńczego. Co prawda, nie zaprzeczam, iż pewne jednostki mogły zostać uratowane od tyraństwa swoich rodziców dzięki przymusowi szkolnemu, jednak istnieją również jednostki, które zostały zdewastowane przez przymus szkolny.
Jest to tzw. argument anegdotyczny, który rzadko wnosi cokolwiek do dyskusji. Wolę się takimi argumentami nie posługiwać. Porównajmy sobie lepiej dwie opcje do wyboru. Jedną, którą proponuję ja oraz drugą, którą proponuje zwolennik obowiązku szkolnego: (a) nie ma przymusu szkolnego i istnieją pewne jednostki zdewastowane przez tyraństwo swoich rodziców lub (b) jest przymus szkolny i mamy bardzo niski poziom szkolnictwa (https://sussen.pl/ekonomiczne-skutki-przymusu-szkolnego/) oraz patologie w szkołach (https://sussen.pl/co-z-rodzinami-patologicznymi-w-edukacji-nieobowiazkowej/). Bez wahania wybrałbym to pierwsze.
Kacper Borys