Szkolnictwo w USA – czy to wzór dla SUSSEN?
Krzysztof Maj zarzucił nam jakiś czas temu, że postulat prywatyzacji szkolnictwa jest niesłuszny. Oto, co dokładnie napisał „[…] USA przestały być lata temu wzorem do naśladowania w zakresie szkolnictwa, doprowadziwszy do tego, że młodzi ludzie mają na głowie kredyty studenckie o wartości polskich kredytów hipotecznych. Fuj! Nasza edukacja ma wiele wad, ale jedną zaletę: bezpłatność” (źródło). Czy Krzysztof Maj ma rację? Z dniem dzisiejszym publikujemy obszerny artykuł, w którym raczę wytłumaczyć, czy szkolnictwo wyższe w Stanach Zjednoczonych jest jednym wielkim argumentem przeciwko prywatyzacji szkolnictwa.
Na początku trochę danych
Zadając sobie pytanie, czy szkolnictwo w USA jest prywatne, począłem szukać danych na ten temat. Na różnych stronach widziałem różne statystyki i różne liczby dot. ilości szkół prywatnych i publicznych. Dane były bardzo różne i bynajmniej nie w zakresie błędu statystycznego. Natrafiłem jednak na rządową stronę traktującą o statystykach i liczbach w szkolnictwie w Stanach Zjednoczonych. Tu już mogłem mieć pewność, że dane, które tam znajdę będą precyzyjne i prawdziwe. Zatem zaczynajmy!
Szkolnictwo niższe
Poniżej przedstawiam dokładne dane dot. szkolnictwa niższego w USA w latach 2019-2020. Mówiąc „szkolnictwo niższe” mam na myśli: przedszkola, podstawówki i szkoły średnie:
- Liczba szkół publicznych: 98 469
- Liczba szkół prywatnych: 30 492
- Ogółem: 128 961
Zatem, po obliczeniu, możemy dojść do wniosku, że szkół publicznych jest 76%, a szkół prywatnych 24%. Wniosek jest prosty: szkolnictwo niższe w Stanach Zjednoczonych nie jest prywatne, a w większości państwowe zakładając w ogóle, że te szkoły prywatne są rzeczywiście w ogóle niefinansowane przez rząd federalny. Jednak Krzysztof Maj mówił o kredytach studenckich wskazując tym samym na złe funkcjonowanie szkolnictwa wyższego. Sprawdźmy zatem statystyki dot. szkolnictwa wyższego.
SUSSEN nigdy nie postulowało prywatyzacji szkolnictwa wyższego
Zanim zobaczymy dane o szkolnictwie wyższym w USA, należy zaznaczyć, że SUSSEN nigdy nie postulowało prywatyzacji szkolnictwa wyższego. Jest to zapisane w naszym manifeście: „Kierunek: Całkowita deregulacja szkolnictwa, tj. wszelkich placówek oświatowych (według definicji UOSO art. 2) wraz z likwidacją Ministerstwa Edukacji i Nauki”. Art. 2 UOSO nie obejmuje szkolnictwa wyższego. To nie jest tak, że SUSSEN nie popiera prywatyzacji szkolnictwa wyższego. Po prostu postanowiliśmy, że się tym nie zajmujemy po to, by przeznaczyć swe wysiłki na uwolnienie uczniów, aniżeli prywatyzację czegoś, co jest i tak bardziej zderegulowane niż szkolnictwo niższe. Jednakże rozumiem, że Maj może przenosić pewne wzorce z jednej działki na drugą działkę pokazując, że gdybyśmy sprywatyzowali szkolnictwo niższe, to stałoby się tak samo, jak ze szkolnictwem wyższym. Zatem sprawdźmy, czy w USA szkolnictwo wyższe jest prywatne!
Szkolnictwo wyższe
Poniżej przedstawiam dokładne dane dot. szkolnictwa wyższego w USA w latach 2020-2021. Mówiąc „szkolnictwo wyższe” mam na myśli tzw. „postsecondary schools”, czyli szkoły policealne. Choć w języku polskim szkoła policealna jest czymś innym niż studia, to w USA chodzi właśnie o szkoły wyższe:
- Liczba szkół publicznych: 1892
- Liczba szkół prywatnych: 4024
- Ogółem: 5916
Wychodzi zatem na to, że w Stanach Zjednoczonych mamy 68% wyższych szkół prywatnych i 32% wyższych szkół publicznych. I co Borys? A nie mówiłem? W USA mamy prywatne szkolnictwo! Już się szykowałem do tego, aby zamknąć SUSSEN i powiedzieć moim członkom, że muszą poszukać sobie innej organizacji, ale powstrzymał mnie dziwny napis przy tych statystykach. Zauważyłem bowiem, że statystyki te obejmują jedynie szkoły z Tytułem IV. Zacząłem więc doszukiwać, czym jest ów Tytuł.
Tytuł IV
Tytuł IV to jeden z ośmiu programów (tytułów), w którym szkoła może uczestniczyć. Jest to swoista akredytacja, o czym napisał mi sam NCES. NCES to National Center for Education Statistics, czyli Narodowe Centrum Edukacyjnej Statystyki. Agencja ta napisała mi następująco: „Instytucje tytułu IV są akredytowane przez agencję akredytującą uznaną przez Departament Edukacji Stanów Zjednoczonych”. Już coś ten tytuł śmierdzi. Skoro te agencje są akredytowane pośrednio przez państwo, to na pewno te szkoły nie są autonomiczne.
Postanowiłem zatem zapytać tę agencję, czy prywatne szkoły objęte tytułem IV są finansowane przez państwo. Oto, co otrzymałem w odpowiedzi: „Uprawnienie do udziału w federalnych programach finansowych tytułu IV oznacza, że uczniowie uczęszczający do danej instytucji są uprawnieni do otrzymania pomocy finansowej od rządu federalnego, która zostałaby przeznaczona na pokrycie kosztów uczęszczania do tej szkoły. Prywatne instytucje mogą uczestniczyć w takich programach. Powiedziałbym, że są one finansowane przez rząd federalny.”.
W skrócie mówiąc, powyższe statystyki NCES-u dotyczą szkół finansowanych przez państwo. Zatem oficjalne statystyki mówią, choć nie wprost, że 100% szkół wyższych jest państwowych. Postanowiłem więc znaleźć, ile tak naprawdę w USA jest wyższych szkół prywatnych, a ile państwowych, tzn. ile szkół wyższych nie jest objętych tytułem IV, ani żadnym innym programem pomocy od państwa. Szukałem myślę, że z godzinę, ale nie doszukałem się niczego prócz oficjalnych statystyk, które obejmują jedynie szkoły objęte tą akredytacją. Postanowiłem więc napisać do tej agencji z tym zapytaniem.
NCES odpisał mi w taki sposób: „Tylko szkoły policealne z Tytułu IV są zobowiązane do przekazywania danych o szkole policealnej do Zintegrowanego Systemu Danych o Szkolnictwie Policealnym. […] Mamy około 100 instytucji nieobjętych tytułem IV, które dobrowolnie odpowiadają na nasze ankiety, ale nie ma możliwości oszacowania całkowitej liczby instytucji, które nie uczestniczą w programach tytułu IV.”.
Wow. Czaicie absurd? Maj drze się, że w Stanach Zjednoczonych mamy prywatne szkolnictwo wyższe i przez to pożyczki studenckie są tak wysokie. Tymczasem rządowa agencja mi odpisuje, że nie da się ustalić, ile jest szkół państwowych, a ile prywatnych w USA. Krzysztofie Maju, jeśli to czytasz, to chcę Ci powiedzieć, iż jeśli nadal pragniesz utrzymywać tezę, że w USA mamy prywatne szkolnictwo, to wypadałoby to udowodnić. Od razu mówię, że NCES nie pomoże Ci w tym zadaniu. 🙂
Pożyczki studenckie
Nikt nie zamierza negować tego, że w USA istnieje coś takiego jak zadłużenie z tytułu pożyczki studenckiej, które łącznie wynosi 1,774 biliona dolarów. Nikt nie zamierza negować tego, że tym zadłużeniem jest objęte 43,3 miliona pożyczkobiorców. Nikt nie neguje tego, że pożyczkobiorcy spłacają średnio 20 lat swój dług. Nikt nie neguje tego, że średni koszt studiów w USA to 36 436 dolarów rocznie, czyli na studia czteroletnie trzeba się zapożyczyć, przeliczając na polskie, na prawie 600 tys. zł, toteż nikt nie neguje, że owe pożyczki sięgają ceny polskiego kredytu hipotecznego.
Wydaje się jednak, że pewna osoba raczy negować inne fakty, które mogą być już jej niewygodne:
- Ok. 93% z całego zadłużenia z tytułu pożyczek studenckich to pożyczki federalne, a więc od państwa.
- Ok. 7% z całego zadłużenia z tytułu pożyczek studenckich to pożyczki prywatne, a więc np. od banków.
- Tylko 7,2% studentów korzystała z prywatnych pożyczek.
Jak zatem widzimy, jeśli już kogoś winić za ten ohydny stan zadłużenia studenckiego, to na pewno nie kapitalizm w amerykańskim szkolnictwie (który nie wiemy czy w ogóle istnieje), a raczej rząd. Warto również zaznaczyć, że aby wziąć pożyczkę federalną, Twoja szkoła musi być w tytule IV. Oto, co mi napisał na ten temat NCES: „Pożyczki federalne są uwzględniane przy określaniu statusu tytułu IV szkoły. Jeśli więc instytucja nie kwalifikuje się do udziału w programach tytułu IV, nie może udzielać pożyczek federalnych.”.
Paradoks bezpłatnych studiów
Czyli co? Studenci biorą horrendalne pożyczki na szkoły, które są bezpłatne? No nie. Szkoły publiczne z tytułem IV i tak kosztują, ale mniej aniżeli te bez tego tytułu, bo te z tytułem IV są dofinansowywane (źródło). Czy zatem zarzut Maja był trafiony? Choć wiemy, że jest on przeciw prywatyzacji szkolnictwa, to w istocie we wpisie swoim nic o tym nie powiedział. Powiedział jedynie, że zaletą systemu edukacji jest jego bezpłatność. W USA szkolnictwo wyższe jest raczej w zdecydowanej większości państwowe, a jednak odpłatne. Można zatem przyjąć następującą linię argumentacji:
- Państwowe studia w USA są odpłatne
- Mniej one kosztują, dlatego ubożsi idą na nie chętniej niż na prywatne, które są droższe
- Dodatkowo jedynie na państwowych studiach można wziąć pożyczkę federalną, co zachęca uboższych do aplikacji na nie, gdyż jest możliwość, że pożyczka ta zostanie anulowana przez kolejne rządy
- Bogatsi idą na prywatne studia, a skoro są bogaci, to albo nie muszą brać pożyczki studenckiej albo są w stanie ją łatwiej spłacić
- W ten sposób dochodzi do tego, że rzeczywiście studenci z prywatnych studiów nie są tak bardzo zadłużeni, a studenci z państwowych studiów są zadłużeni bardzo
- Rozwiązaniem jest wprowadzenie bezpłatnych studiów, przez co nikt nie będzie musiał brać pożyczki studenckiej.
Z pierwszymi pięcioma przesłankami mogę się zgodzić, jednak wniosek w punkcie szóstym jest zupełnie nieuprawniony i nie wynika z poprzednich przesłanek. Co bowiem by się zadziało, gdybyśmy wprowadzili bezpłatne studia w USA? Czy problem by zniknął? Zdajmy wpierw sobie sprawę z tego, że prywatne studia są tańsze niż państwowe. Oczywiście na papierze studia prywatne w USA są droższe dlatego, że nie są dofinansowywane. Jednak gdybyśmy wzięli pełen koszt prywatnych studiów i pełen koszt państwowych studiów, tzn. czesnych + dotacji, które opłacają naukę ucznia, moglibyśmy zauważyć, że szkoła na tym samym poziomie będzie tańsza, jeśli jest prywatna. Czy mam na to konkretne dane i liczby? Nie, gdyż stoi za tą tezą teoria ekonomii. Poniżej przedstawiam argumenty za tym, dlaczego prywatne szkolnictwo jest zawsze tańsze niż państwowe:
- Przy prywatnym szkolnictwie szkoły są opłacane bezpośrednio przez klientów. Przy państwowym szkolnictwie trzeba opłacić cały aparat biurokratyczny, tzn. czas poborców podatkowych, czas samorządowców, ministerstwo edukacji itd.
- Państwowe pieniądze nie są gospododarowane odpowiednio. Jeśli system opłacania nauczycieli, dyrektorów i przydzielania środków szkołom nie jest uzależniony od zadowolenia klientów, wówczas pieniądze nie są efektywnie alokowane. Jeśli mi się nie podoba któraś z prywatnych szkół, po prostu ją opuszczam wykazując tym samym swoje niezadowolenie z tamtejszych usług. Wtedy szkoła otrzymuje mniej pieniędzy za karę za to, że nie spełniła moich oczekiwań. Przy państwowym szkolnictiwe jest to conajmniej utrudnione, gdyż skąd centrala ma wiedzieć, czy dana szkoła dobrze uczy czy nie? Subiektywną opinią osoby, która nigdy nie postawiła stopy w tej szkole?
- Na prywatnym rynku jest konkurencja między szkołami. Na państwowym rynku nie ma konkurencji, gdyż to państwo lub inny organ przydziela środki szkołom na podstawie swoich arbitralnych kryteriów. Kryterium prywatnego rynku jest zawsze zadowolenie klienta, co czyni rynek prywatnym efektywnym. Państowy organ natomiast nie może sobie postawić za kryterium zadowolenie klientów, gdyż skąd ma wiedzieć jakie jest zadowolenie klientów? A jeśli nawet ma już jakiś ogląd, czy dana szkoła zadowala klientów, to czy organ ten lepiej będzie znał odczucia klientów niż sami klienci?
Co za tym idzie? Skoro szkolnictwo prywatne jest zawsze tańsze od państwowego, to zadłużenie z tytułu pożyczek studenckich by conajmniej malało.
Redystrybucja dóbr
Myślę, że nikt nie raczy obalić powyższych twierdzeń. Są jednak zwolennicy tego, aby wyrównać szanse edukacyjne poprzez to, że bogatym zostanie zabrana część środków, aby sfinansować biednym edukację taką samą, jak bogatym. Szlachetny postulat, ale jedynie, jeśli to przekazanie środków od bogatych do biednych jest dobrowolne. Zauważmy, że gdy przymusowo odbieramy bogatym środki, aby sfinansować edukację biednym, stwarzamy pewne wypaczone warunki na rynku, które powodują niekorzystne zachowania w społeczeństwie.
Jeśli ja jestem biedny i w pewnym momencie przyjdzie rząd, który zarządzi, abym dostawał pieniądze od bogatych tylko z tego powodu, że jestem biedny, to wówczas przestaje mi się opłacać bogacić. Po co mam się bogacić, skoro włożywszy więcej wysiłku będę zarabiał tyle samo. Jeśli jestem bogaty, to jakąż to motywację miałbym, aby się nadal bogacić, skoro nic na tym nie zyskam. Ponadto, jako bogatemu, opłaca mi się stawać biedniejszym, skoro nie pracując mogę mieć takie same pieniądze. A przypomnijmy, że na wolnym rynku bogacimy się wówczas, gdy wnosimy wartość na rynek.
Jeśli wyprodukuję 5 swetrów i sprzedam je po 100zł, to znaczy, że wzbogaciłem się o 500zł za to, że pięciu ludziom jest cieplej. Gdyby konsekwentnie prowadzić politykę wyrównywania dochodów pieniężnych, wówczas gospodarka by doszła do momentu, gdzie ludzie nie pracują, bo przecież dostają pieniądze od państwa nawet, jeśli nie pracują. W następnej kolejności, skoro nikt nie pracuje, a zatem nikt nie produkuje wartości, to pieniądz również drastycznie straciłby na wartości. Gdybym dał Ci 100zł za darmo, cieszyłbyś się? Może i tak, ale po chwili dodaję „za te 100zł nic nie kupisz, bo nikt w Polsce nie pracuje, więc nie masz co kupić”. W ostateczności taka polityka doprowadziłaby do bankructwa państwa.
A co, gdyby nie wprowadzać tak skrajnej formy socjalizmu jak wyrównywanie dochodów, tylko po prostu zapewnić wszystkim pewien bon, którym każdy może opłacić sobie edukację, a’la bon oświatowy? Załóżmy, że każdy, niezależnie od dochodów, dostaje czek na 1500zł miesięcznie na edukację. Jeśli byłby to czek do wydania na cokolwiek, to byłoby to właśnie wyrównywanie dochodów, gdyż aby opłacić ten program, to bogatsi zapłacą zapewne na niego więcej, a biedni mniej, a dostaną tyle samo, więc biedniejsi skorzystają kosztem bogatszych.
Gdyby jednak był to bon możliwy do wydania jedynie na edukację, wówczas byłoby trzeba zdecydować, czym jest edukacja. Trzeba wtedy napisać w ustawie, że książka o hydraulice to jest edukacja, ale książka o tworzeniu serwera w Minecrafcie to już nie jest edukacja. To rzecz jasna doprowadziłoby do wielu absurdów i niejako nierówności. Bowiem hydraulicy byliby objęci dofinansowaniem przez bon oświatowy, a twórcy serwerów w Minecrafcie już nie. Ponadto taki bon oświatowy w mniejszym stopniu, ale również wypaczyłby zdrowe zachowania na rynku w bogaceniu się i dawaniu wartości na rynek. Po co zatem mamy się zgadzać na takie rozwiązanie, skoro posiada swoje wady podczas, gdy prywatna edukacja nie posiada żadnych wad?
Gdzie leży wina?
Należałoby zatem wyjaśnić kwestię, kto jest winny temu, że uczniowie mają na głowie tak horrendalnie wysokie pożyczki. Za ten stan rzeczy oskarżam głównego winowację – system edukacji. Przez to, że szkolnictwo wyższe w USA jest dofinansowywane, to ludzi na nie nie stać. Aby studia były bezpłatne mogą być finansowane jedynie z: (a) wyższego opodatkowania obywateli, (b) zadłużenia państwa, (c) dodruku pieniądza, który spowoduje inflację lub (d) dotacji. Nie ma innych opcji.
Jeśli ktoś daje bezinteresowną dotację, to obciąża to jedynie stronę, która tę dotację daje. Jednak wiemy, że w świecie polityki twardych interesów nikt nie da nam kasę na sfinansowanie szkolnictwa tak po prostu. Zadłużać się można, ale nie w nieskończoność. Jeśli to miałoby być główne źródło finansowania szkolnictwa, to państwo by zbankrutowało. Aby spłacić zadłużenie, trzeba skorzystać z opcji (a), (c) lub (d), a ponieważ opcja (d) jest mało prawdopodobna, to pozostają jedynie opcje (a) i (c). Dodruk pieniądza jest niejako podatkiem nałożonym na wszystkich posiadaczy pieniędzy. Toteż wszystko sprowadza się do podwyższenia podatków. Zatem jak widzimy, aby móc sfinansować bezpłatne szkolnictwo, musimy podnieść podatki.
Podniesienie podatków jest niezwykle szkodliwe, gdyż np. firma, która zostanie jeszcze bardziej obrabowana z podatków, będzie musiała np. zatrudnić jednego pracownika mniej. Wówczas, rozwój firmy jest mniejszy, a jeden pracownik nie ma pracy i musi szukać innej. Ten proceder powtarza się, w przypadku Stanów, na ogromną skalę. Podwyższenie podatków jest zatem ogromną stratą dla gospodarki. W ten sposób ludzie, a również uczniowie, stają się biedniejsi z powodu wyższych podatków, więc nie mogą sobie pozwolić na edukację.
A skoro nie mogą sobie pozwolić na studiowanie, muszą się zadłużać. Jak wykazałem powyżej szkolnictwo prywatne jest zawsze tańsze od państwowego, więc gdyby nie było ucisku fiskalnego państwa i na dodatek szkolnictwo byłoby prywatne, ludzi byłoby stać bardziej na szkolnictwo wyższe niż obecnie. Gdyby sprywatyzować szkolnictwo wyższe w USA, to uczelnie byłyby tańsze, gdyż te prywatne nie musiałyby płacić podatku na państwowe, a te państwowe uczelnie byłyby prywatne, czyli tańsze. Toteż jak znów widzimy, w ogólnym rozrachunku szkolnictwo prywatne jest zawsze tańsze od państwowego.
Żeby było jasne. Też powiedziałbym „fuj!” na system, który doprowadza do takich rzeczy jak ogromne pożyczki studenckie w wysokości polskich kredytów hipotecznych. Jednakże obwinianie o wysokie pożyczki studenckie tego, że szkolnictwo w USA jest prywatne, jest bezpodstawne. I dlatego kieruję to „fuj!” w kierunku państwowego szkolnictwa, którego Krzysztof Maj jest orędownikiem. A choć wielu nas obala, idea trwa nieskalana.
Kacper Borys