„Problem” za dużej przedsiębiorczości w edukacji nieobowiązkowej
Ostatnio spotkałem się z argumentem przeciwko edukacji nieobowiązkowej, a właściwie też przeciwko edukacji autonomicznej, brzmiącym następująco: „Jeśli szkoły będą nieobowiązkowe i autonomiczne, to nastąpi wzrost przedsiębiorczości. Gdyby wszyscy byli przedsiębiorcami, to nie byłoby kogo zatrudniać. Ludzie potrzebują pewnych schematów, a ten, kto wykazuje się większym nonkonformizmem i tak się z tego systemu wydostanie.”.
Choć nie mam badań na to, to rzeczywiście wierzę, że po zniesieniu przymusu szkolnego oraz autonomizacji szkół (rozumianej jako oddanie pełnej decyzyjności szkołom, np. w sprawie ich programu), nastąpi wzrost takich cech jak: przedsiębiorczość, pomysłowość, nonkonformizm czy zaradność. Jednakowoż, dlaczego miałby być to problem? Dziś postaram się unicestwić powyższe wątpliwości.
Załóżmy zatem, na korzyść adwersarza, że po tejże reformie 80% społeczeństwa będzie chciało zostać przedsiębiorcami/pracodawcami, a reszta pracownikami. Te 80% będzie gardziło formą zarabiania pieniędzy jaką jest praca na etacie. Czy w takim razie nie powstaje ekonomiczny problem związany z brakiem pracowników czy mówiąc kolokwialnie „brakiem rąk do pracy”?
Otóż nie. Skoro na pracowników będzie wtedy większy popyt, to tym samym pracodawcy będą musieli im więcej płacić, aby ich pozyskać. Jeśli po sussenowskiej reformie by się okazało, że rzeczywiście aż 80% ludzi chce być pracodawcami, to w końcu może się okazać, że pracodawcy będą tak dużo płacili pracownikom, że nie będzie się opłacało być pracodawcą.
Załóżmy, że przeciętny pracodawca będzie wtedy gotowy zapłacić pracownikowi 17 000 zł netto miesięcznie, ze względu na to, że tak usilnie go poszukuje, a znaleźć go nie może. W końcu część pracodawców stwierdzi „skoro, abym znalazł pracownika muszę zapłacić mu 17 000 zł miesięcznie, to lepiej będzie, gdy sam się zatrudnię jako pracownik do czasu, aż stawki opadną.”.
W ten sposób pewna część pracodawców staje się pracownikami mimo swoich nonkonformistycznych zapędów. To się po prostu opłaca. Jednak prędzej czy później stawki się i tak wyrównają do optymalnego poziomu, tzn. do poziomu, gdzie nie będzie ani za dużo pracodawców, ani za dużo pracowników.
Zadzieje się tak dlatego, gdyż jeśli będzie potrzeba więcej pracodawców, czyli np. tylko 0,2% ludzi będzie pracodawcami, to powstanie popyt na pracodawców. Zatem analogicznie, pracownicy będą godzili się na psie stawki, np. 500 zł netto miesięcznie, aż w końcu pracownicy stwierdzą, mimo swojego konformizmu, że bardziej się opłaca być pracodawcą niż pracownikiem.
Kacper Borys