Hołownia zwariował?

Opublikowane przez Kacper Borys

Szymon Hołownia – lider partii Polska 2050 – niedawno zaproponował tzw. Przyszłość+, czyli projekt ustawy, który miałby zwiększać wydatki na edukację do 6% PKB. Przypomnijmy, że obecnie na edukację idzie niecałe 5%. Ogółem taki projekt kosztowałby Polskę 35 mld zł rocznie. Czy zatem Hołownia zwariował? Oczywiście, że nie, bo takie socjalistyczne rozwiązania postulował już wcześniej. Ubiera on przy tym swoją propozycję w milutkie hasełka typu “Przyszłość nie jest ani lewicowa, ani prawicowa” albo “W szkolnej ławce usiądzie syn lewaczki z córką prawaka”. Porzuciwszy te wzruszające mądrości, sprawdźmy, do czego ów projekt by doprowadził.

Pytanie podstawowe: skąd weźmiemy na to pieniądze? Jeśli pan Hołownia zamierza sfinansować ten projekt z własnej kieszeni, to chluba mu za to; niech czyni dzieła wielkie. Ale jeśli chce on finansować swój pomysł za pośrednictwem zabierania nam pieniędzy, to mamy do czynienia ze złodziejstwem. Aby sfinansować ten projekt trzeba: (a) podwyższyć podatki, (b) zadłużyć państwo jeszcze bardziej, (c) uciąć wydatki w innym sektorze. Zadłużenie państwa nie służy nikomu, a ucinanie wydatków w innych sektorach jest do dyskusji, którą się nie będziemy zajmować, bo zajmujemy się jedynie edukacją. Zajmijmy się zatem fenomenem podwyższenia podatków.

Jeśli pan Hołownia wybierze metodę podwyższenia podatków to każdy dorosły obywatel Polski będzie musiał zapłacić średnio 100 zł miesięcznie (35mld/30mln/12100) na pomysł Hołowni. Oczywiście słowo “średnio” oznacza, że – jak to już przypadło na socjalistyczny kraj – biedne osoby, które nie pracują zapłacą najmniej, a bogate osoby, które dają dużo pożytku dla społeczeństwa – oddadzą najwięcej. Problem w tym, że płacąc te 100 zł państwu, jakąś część oddajemy na zbędną biurokrację tzn. takie kreatury jak: ministerstwo edukacji, poborcy podatkowi, kuratoria itp. Po co pajacować i finansować edukację w tak beznadziejny i nieefektywny sposób, jak można by po prostu pozwolić ludziom, aby posyłali dzieci do szkoły jakiej chcą za swoje pieniądze?

Szymon Hołownia lubi również uderzać w czuły nerw społeczeństwa, czyli równość szans, którą ponoć edukacja państwowa gwarantuje. Choć niekoniecznie państwowa edukacja likwiduje nierówności szans, to rzeczywiście państwowa edukacja gwarantuje wszystkim równą i tę samą edukację. Czy jest to jednak powód do chluby? Ludzie są różni: głupi, mądrzy, sprawni fizycznie, sprawni umysłowo, kinestetycy, wzrokowcy, zainteresowani muzyką, sportem czy rzemiosłem. Równość szans, czyli co? Mamy mądrzejszym obcinać kredki? Mamy utalentowanym uczniom zabraniać gry w piłkę, bo dziewczyny są słabsze fizyczne? Ludzie są nierówni. I wiem, że brzmi to dla pana Hołowni zatrważająco, ale można przetransformować to zdanie i wyjdzie na to, że ludzie po prostu są różni.

Ludzie mają przede wszystkim różne DNA, co wpływa na ich różną osobowość, wygląd, styl życia, upodobania czy talenty. Rodzą się również w zamożniejszych bądź biedniejszych rodzinach. Naturalnie więc z tego też wynika, że ludzie mają różne szanse. Dodatkowo jeden będzie miał większe szanse w branży muzycznej, bo jego tata jest muzykiem i ma na czym ćwiczyć. Drugi zaś będzie miał większe niż inni szanse w prowadzeniu myjni samochodowej, bo takową jego ojciec prowadzi. I co prawda można wszystkim przydzielić kasy po równo zabierając bogatszym, a dając biedniejszym, jednak to by sprowadziło na naszą gospodarkę klęskę. Jeżeli bowiem otrzymuje się pieniądze niezależnie od tego, czy się pracuje i czy się rozwiązuje problemy ludzi, to opłaca się nie pracować. Nikomu by się nie opłacało wtedy pracować, co by sprawiło, że w piekarniach nie byłoby chleba (bo nie opłaca się kierowcy go tam dowozić) albo, że nie moglibyśmy kupić samochodu (bo nikomu nie opłacałoby się go produkować).

Co prawda można też stworzyć taki system, że szkoły są finansowane przez państwo (tak jak Szymon Hołownia tego chce), przy czym szkoły same ustalają swój własny program (czego SUSSEN chce). Jednakże to połączenie (1) nie rozwiązuje problemu biurokracji, (2) sprawia, że szkoły nie otrzymują pieniędzy według efektywności i wydajności, a według arbitralnej subwencji oraz (3) cokolwiek, co można by nazwać szkołą, choćby szkoła spacerowania po lesie i odkrywania dźwięków ptaków, musiałoby według tego ideału być finansowane. Gdyby każda szkoła, a nawet pseudoszkoła, miałaby być finansowana tak samo jak inne, to system szybko by zbankrutował. Jeśli bowiem mógłbym wnieść do ministra: “Proszę dać środki na moją szkołę grania w FIFĘ”, to każdy mógłby to zrobić i traktować ową subwencję jako zasiłek. Takich zaś wysyp, spowodowałoby bankructwo edukacji. Jedyna droga, jaka nam pozostała, to porzucić idee Hołowni, a walczyć o prywatyzację, autonomizację szkolnictwa oraz zniesienie przymusu szkolnego.

Kategorie: Bieżące

0 0 polubienia
Subskrybuj
Powiadom o

0 komentarzy
Wczytaj odpowiedzi
Zobacz wszystkie komentarze