Błąd genetyczny bonu oświatowego
Bon oświatowy to koncepcja środowisk gospodarczo liberalnych, która ma być kompromisem pomiędzy państwowym szkolnictwem, a jego prywatyzacją. Polega na tym, że budżet, który jest przeznaczany na edukację (np. rok 2020: ok. 90 mld zł) dzielimy przez liczbę uczniów (ok. 4,6 mln uczniów). Powstaje w ten sposób pewna pula pieniędzy (w tym przypadku ok. 1600 zł miesięcznie na ucznia), która przysługuje każdemu uczniowi w postaci bonu.
Tak więc uczeń ze swoim bonem o wartości 1600 zł idzie do szkoły przeznaczając jej ten bon, a szkoła w zamian oferuje mu usługi edukacyjne. W rzeczy następnej, szkoła wymienia te bony w banku na równowartość bonu. Mimo, że jest to być może dobre rozwiązanie w kierunku prywatyzacji szkolnictwa, nigdy nie będzie to rozwiązanie idealne, takie jak całkowita prywatyzacja szkolnictwa. Dzisiaj chcę przedstawić genetyczny błąd bonu oświatowego.
Genetyczny błąd polega na tym, że nadal jest to system państwowy. Państwo pobiera pieniądze od obywateli w postaci podatków, które następnie oddaje obywatelom w postaci bonu. Pierwszym problemem tego rozwiązania jest to, że w ciągu dalszym – tak jak w przypadku szkolnictwa państwowego – trzeba opłacać biurokrację. To nie jest tak, że państwo zabierze Ci 1600 zł i odda 1600 zł.
Państwo zabierze nierównomiernie. Zapewne bogatszym więcej (np. 3000 zł), a biedniejszym mniej (np. 500 zł), ale i tak odda sumarycznie mniej niż zabrało, bo musi opłacić, jak to dziwnie nie zabrzmi, swoje zabieranie. Albowiem trzeba opłacić poborców podatkowych, organy ścigające tych, którzy nie płacą podatków, ministerstwo itd.
Drugim problemem jest równość. No cóż – równość brzmi jak piękna idea. Ale synonimem słowa równość jest nieróżnorodność; nadal brzmi pięknie? Chodzi o to, że zaprowadzając tzw. równość szans znieczulamy zasady rynkowe, które przydzielają największe pieniądze tym najbardziej przydatnym i pomagającym na rynku. Jeśli się bogacę i jest mi zabierane więcej (procentowo) niż biedniejszemu, to później dochodzę do wniosku, że nie warto się bogacić.
W konsekwencji stwarzamy pasożytnicze zachowania wśród ludzi. W skrajnym wypadku, jeśli biedny by zarabiał więcej niż bogaty przez to, że miałby dużo niższy podatek, to opłacałoby się być biednym. Gdyby wówczas większość ludzi zadecydowała, aby stać się biednymi, to państwo musiałoby pobierać od tych biednych osób procentowo wyższe, ale i tak stawkowo niższe podatki, co by sprowadziło na państwowe szkolnictwo bankructwo, i w sumie dobrze. 🙂
Kacper Borys